Zepsuje się

Monitoring i 24 godzinne wsparcie reklamowane jako walor dostarczanej usługi jest bezsensowne, a wręcz obraźliwe. To jakby ktoś powiedział, że kup Pan u mnie rozwiązanie, które nie dość, że na pewno się zepsuje to jeszcze za Twoje pieniądze je naprawię. Dodatkowo jest tak beznadziejne, że trzeba to monitorować 24 h na dobę. Jak można traktować to jako zaletę? Trzeba uznawać swoich klientów za kretynów z niedowładem funkcji poznawczych.  Mam wrażenie, że wynika to z faktu, iż usługa może nie mieć innych zalet. Wywleka się wówczas bebechy na wierzch – monitoring, ekspercka kadra, wsparcie 24 na dobę, super czyste biurka, ładne koszulki, skoszony trawniczek. A o usłudze jakby niewiele. Można się fuczyć, że bez tych małych i jakże ważnych rzeczy nie da się dowieźć czegoś dobrego. Pewnie! Tylko to nie może być główną zaletą. IT jest już na takim poziomie rozwoju, że serwis czy monitoring są standardem – jak darmowa wódka w klubie Go-Go… wliczone w cenę, przemilczane, dobrze wykorzystane. Nie ma o czym gadać i roztrząsać, że się to ma – to oczywiste. Bez tego w ogóle nie powinna usługa istnieć. To tak jak do stworzenia sieci, gdzieś tam, na którejś warstwie jest potrzeby sprzęt sieciowy. Nikt o nim nie mówi, ale tam jest. Podobnie jest z jakością usługi. Sam jej opis może nam dać dużo do zrozumienia – są w nim boje, które informują nas o tym, że gdzieś tam czai się mielizna.

Nie raz przegryzając się przez jeden czy drugi opis usługi, czerstwy niczym spleśniały chleb z odmętów półeczki w dyskoncie, mogłem się założyć, że zaraz dojdę do jakże wyśmienitej informacji, że również w infrastrukturze jest backup. Brawo! Ze 30 lat świadomego, dostępnego dla mas IT za nami, a tu fakt, że wykonują kopie zapasowe jest czymś co ma sprawić, że czarne serce konsumenta nagle zabije, a endorfiny tym wywołane sprawią, że popłyną kilo złotówki wartkim strumieniem.

Co nas jeszcze za zeszłoroczne hity czekają? Dwa centra przetwarzania danych – jedno w Jelitkowie Dolnym, drugie w Posoczycy Plamistej… tutaj jednak, zatrzymajmy się. To akurat wymaga chwili kontemplacji. Trzeba mieć polot i nie lada wyobraźnię, aby w takim padole wybudować ośrodek przetwarzania danych, a później znaleźć jeszcze większą dziurę i postawić drugi. Można to uznać za zaletę – przynajmniej nie grozi atak nuklearny. W zasadzie nic nie grozi, bo nikt nie wie, gdzie to jest. Tutaj możemy przejść płynnie do kolejnej fenomenalnej pozycji, taki „must have” każdej firmy, która opiera swoją egzystencję na podłym wykorzystaniu różnic klasowych – zespół. Nie mówię tutaj o naturalnych talentach z Jelitowka Dolnego i Posoczycy Plamistej, bo im nie mam nic do zarzucenia. Na to, gdzie się urodzili nie mieli wpływu, a i pewnie młodość była fajna – seletra z cukrem i podrywanie dziewczyn na sobotnich dyskach na kartridże z Contrą. Później otworzyło się Datacenter, a oni zawsze kompy lubili i tak jakoś poszło. Szanuję takich ludzi, bo dzięki ciężkiej pracy coś umieją, a dzięki wręcz nieprawdopodobnemu szczęściu nie musieli emigrować, bo w ich padole wybudowano DC. Wiedza i szczęście, dorzucić Hinduską Piękność i mamy w zasadzie gotowy film Bolywood. Zostawmy jednak autochtonów. Nie dało się bowiem na nich oprzeć biznesu. Dwie osoby to co prawda zespół, ale firma się rozwija i ściągnięto z niezbyt wielkich miast specjalistów. Oni też niczego sobie specjaliści, naturyści można by rzec. Programują, kablują, Fabricki ustawiają, maszyny wirtualne łupią aż miło. Żadna robota im nie straszna. Biznes się kręci. Tylko czasem marzą chłopaki wieczorem, siedząc przy piwku o IBU takim, że tylko łańcuchy od roweru można myć, o wypłatach zza wschodniej granicy.

Na górze, na pięterku, w pokoiku z klimką, ekspresikiem, kaweczką i komputerkiem siedzi Wąż, namydlony taki i patrzy z góry na tą za unijne złotóweczki wybudowaną fabrykę możliwości. Ten kaganek rozwoju w mroku wykluczenia cyfrowego… Patrzy i pisze. Laptopik ma taki mały, ale drogi. Pisze tam sobie, że 24 na dobę, że backup i tworzy tą obraźliwą ofertę. Buduję ją, ale nie ma pojęcia dla kogo i co. Chciałby startup pewnie założyć, ale ciągle mówi żonie, że na pomysł czeka. Jeszcze 2 lata trwałości, później się coś wymyśli. Może chlewnia albo ferma kurczaków? Spalarnia, albo wysypisko… o to, to.

Artykuł został opublikowany na łamach IT Professional.