Prawie bezproblemowa aktualizacja do Ubuntu 12.04.1 LTS

Zarwana noc. Cholera znowu zawierzyłem, że automatyczne rozwiązanie zadziała. Powinienem poddawać się chłoście, najlepiej co miesiąc dla utrwalenia. Teraz znów będę przez jakiś czas pamiętać, ale obawiam się, że świadomość znów wyparuje z biegiem czasu.

Co tak właściwie się stało? Jak to mam w zwyczaju, co jakiś czas aktualizuje sobie serwery z ubuntu. Zwyczjanie – apt-get update/apt-get upgrade, enter i po strachu. Tym razem jednak na końcu aktualizacji otrzymałem informacje, że wersja LTS którą aktualnie posiadam jest stara, gorsza… i w ogóle będę traktowany jak ciemnoskóry gej-transseksualista w Ameryce przed wojną secesyjną. W takiej sytuacji nie pozostawiono mi wyboru. Postanowiłem wykonać, jak mnie zapewniano, automatyczną i bezproblemową aktualizację do najnowszego Ubuntu 12.04.1 LTS. Do automatyczności tego procesu nie mam zastrzeżeń, natomiast co do bezproblemowości… delikatnie rzecz ujmując kilka uwag by się znalazło. Popełniłem więc komendę…

do-release-upgrade

Czarne ekrany sypały się jak siarka i ogień na Sodomę i Gomorę… Nieprzerwanie i sprawiedliwie rozliczały mnie z błędów konfiguracyjnych by ostatecznie zniszczyć doszczętnie moje gniazdko rozpusty. Gdy boski napalm się skończył, zrestartowałem serwer i na bezdechu odczekałem aż się uruchomi. Gniew Pana dosiągł dwa demony. Lighttpd jeszcze dychał, ale miał połamane skrzydełka, natomiast VSFTPD z rozłupaną czaszką bredził w gorączce:

500 OOPS: vsftpd: refusing to run with writable root inside chroot ()

Lighttpd, miał co prawda tylko problem z php. Podczas aktualizacji zmienia się forma konfiguracji fastcgi. Nie wystarcza jedynie aktywacja poprzez symlink do pliku, należy wywołać jeszcze komendy:

lighty-enable-mod fastcgi
lighty-enable-mod fastcgi-php

Przeładować demona i cieszyć się z pełni zdrowia naszego małego potworka. Sytuacja wyglądała jednak nieco gorzej z VSFTPD. Nic nie pomagało. Wszystkie tajemne receptury znalezione w internecie, czyli np.:

Wywołanie komendy: chmod a-w /home/user
dodanie do vsftpd.conf: local_root=/home/user
dodanie do vsftpd.conf: passwd_chroot_enable=yes

Nie odnosiły rezultatu… Rozwiązanie, które zdało egzamin było ryzykowne – transplantacja mózgu. Wiem, brzmi to nieco desperacko, ale nic innego mi nie pozostało. Wymieniłem mózg mojego demona na vsftpd-ext. Przebieg operacji jest następujący, wywołujemy dwie komendy:

add-apt-repository ppa:thefrontiergroup/vsftpd
apt-get install vsftpd

Oraz dodajemy w pliku konfiguracyjnym linijkę:

allow_writable_root=yes

Po restarcie, zachowuje się dosyć normalnie… choć czasem mam wrażenie, że to nie ten sam demon. Pomimo, iż mózg nie był u niego jakimś ważnym organem, to może pamięć komórkowa sprawia, że czasem jest kimś innym. Po operacji nie jesteśmy już sobie tacy bliscy. Może terapia? Doktor powiedział, że to minie… ale on tak smutno czasem patrzy.