Za DARMO

Jak coś jest za darmo, to potem boli gardło. Tak mi kiedyś powiedziała pewna staruszka w sklepie PSS, śmierdzącym starą wędliną, geriatrią, złamanym życiorysem i płynem do pucowania lastryko. Od tego czasu zawsze, ale to zawsze jak ktoś mi powie, że coś jest darmowe, to jak oddech dentysty z przedszkola, powraca do mnie wspomnienie tamtej chwili w kolejce, gdy starszyzna ludu, niczym Prometeusz przyniosła mi kaganek oświecenia.

Darmowe konto na portalu społecznościowym – będziesz sławny, Twoje życie stanie się niekończącym pasmem sukcesów, Twoje pryszcze zmażą filtry, wszyscy Cię będą kochać i napełniać Twoje liche ego lajeczkami. Czyż to nie jest cudowna perspektywa? Nareszcie wszystko to, czego Ci całe życie brakowało – jesteś Paris Hilton wśród znajomych, czasem nawet poza obiadem wrzucisz zdjęcie, gdzie coś Ci się wyśliźnie spod bluzki lub sukienki. Publikujesz, postujesz, lajkujesz i kupujesz. Może i platforma jest za darmo, ale wszystkie informacje, które zdradzasz o sobie, są skrzętnie agregowane, przetwarzane, skrupulatnie obierane z prywatności. Platforma jest przecież za darmo, przecież nie może to być nic złego, świat jest dobry, a te wilki z bajek, to tylko opowieści starej niani.

Ruski szampan za 6 zyla i truskawki za 13, czerwony dywan i sojowa latte ze starbuksa na czerwonym dywanie. Tak się żyje tutaj, gdzie wszystko jest darmowe. Mądry jesteś, bo wyszukiwarki są za free, wjeżdżasz w nie z każdą wątpliwością, z każdym najbardziej prywatnym pytaniem. Wiesz, że nad ranem Pingwin Białoskrzydły zawsze spółkuje ze swoją samiczką, że większość Ferarri sprzedawane są w lakierze czerwonym. Wiesz to wszystko, bo każda Twoja wątpliwość wpisana jest bez zastanowienia w wyszukiwarkę. Agregujesz śmieci w mózgu, a wyszukiwarka układa Twoje lęki i zainteresowania w profil gotowy na handelek dla firm, które chcą Ci wcisnąć telewizor, pralkę, ubezpieczanie… Tanio! Płacisz przecież godnością, a ona też jest za darmo.

Człowieku sukcesu, chodząca encyklopedio, hrabio internetów! Nie ma przecież granic, zakładasz firmę. Przecież tyle narzędzi jest za darmo, ten tutaj, to dolarek, tam trzy – to nic nie kosztuje, a przecież będziesz robił miliony jak twoi mentorzy z YouTuba. Kupujesz narzędzia, wrzucasz swoją pracę, najczęściej propublico, bo przecież trzeba się dzielić, dawać za darmo – GNU, Apache, MIT. Modlitwa Twoja każdego ranka do Elona wszechmogącego Jobsa stworzyciela wszelkiego dobra i Bezosa złączonego w duchu. Czytasz książki napisane przez wielkich, przecież wiadomo, że ich model sprawdzi się równie dobrze w Twoim przypadku. Startupy, bitcoiny i Machine Learning możesz w zasadzie mieć w nazwisku. Firma się kręci, kasa leci, ale przecież kredyciki takie tanie, konsolidacyjne, hipoteczne! Ty wiesz przecież, czytałeś, że na masę trzeba zatrudniać, rosnąc, że własność jest dla słabych, wszystko na kredyt, leasing i za darmo. Nie czytasz regulaminów usług, które dostajesz za free.

Firma się kręci coraz bardziej, upijasz się sukcesem, a tu nagle ci bezwzględni krwiopijcy zaczynają przesyłać rachunki za oprogramowanie, chmurki, SaaSy, PaaSy i inne rzeczy, które przecież za darmo zawsze były. W przepaść wtrącają, a Ty nic złego nie zrobiłeś przecież, korzystasz normalnie, lata pracy tam wsadzasz, budujesz ich potęgę! Miało być za darmo, czemu się zmieniło? Czemu nagle przychodzą pozwy, czemu ktoś Twoją pracę gdzieś publikuje jako swoją? Frustrujesz się niepotrzebnie, lata życia sobie skracasz, siwiejesz, serce targasz. Darmo, darmo, darmo… i krzyczysz i co? I boli gardło.

Artykuł został opublikowany na łamach IT Professional.